pieskimarleski@gmail.com

niedziela, 27 listopada 2011

pierwsze światło na pierwszą niedzielę



I zaczął się adwent. Ponieważ Zosia trochę przeziębiona, a na dodatek ostatnio atrakcji było wiele, postanowiłyśmy zrobić coś w rodzaju adwentowego wieńca. Ponieważ jeszcze niedziela nie skończona można ściągnąć pomysł i zrobić. Jak? Tak:















Składniki:
  • niepotrzebne pudełko po płytach cd,
  • kawałek tektury,
  • rafia zielona,
  • falbanka granatowa od zasłonki kupionej dawno temu w lumpeksie za złotówkę,
  • tasiemka z motywem już prawie świątecznym (kokardki i "okładka" na świeczki),
  • filc prasowany zielony (listki),
  • trochę czerwonej czesanki do ufilcowania szybkich kulek,
Narzędzia:
  • cyrkiel i ołówek (tekturowe kółko - baza musi być większe od pudełka po płytach),
  • nożyczki,
  • klej uniwersalny polimerowy,
  • mydło i gorąca woda, żeby zrobić kulki,
  • przydają się dodatkowe palce do zawiązania w powietrzu kokardek ;)
I to już cała zabawa. Miał być jeszcze kalendarz, ale wieczoru zabrakło. Najważniejsze jest to, że na koniec usiedliśmy i zapaliliśmy świeczkę i było miło. Chociaż przyznam, że to miło przyćmiły pewne lęki... Otóż mensz powiedział, że ten klej łatwopalny (jak bym nie wiedziała!!!) i że jak ta świeczka się rozgrzeje to może samozapłon.... No naprawdę. W tym niby - wieńcu WSZYSTKO JEST ŁATWOPALNE!!! W końcu przestałam się przejmować, tylko namierzyłam wzrokiem dużą poduchę z bawełnianą poszewką i postanowiłam, że w razie czego rzucę się na wieniec z tą poduchą. I znów było miło :)))

środa, 9 listopada 2011

ach, muzyko, przytul się!

Oto dlaczego dopiero dziś, czyli po kilku miesiącach spoczynku, wyciągnęłam maszynę i ją przeprosiłam.



O tym, że szkoła muzyczna oznacza ogrom pracy - SŁYSZAŁAM. Teraz WIEM. Jaka jest różnica między "wiedzieć" a "słyszeć"? Właśnie taka. Namacalna. Szybko skróciłam jedne spodnie (męskie, czyli wiadomo czyje), jedną koszulę (jak wyżej), przerobiłam kołnierzyk na stójkę w jednej bluzce (damskiej, mojej) i... już musiałam popędzić do szkoły odebrać Dziecko, coby nie zmęczyło się czekaniem, bo po południu odrabianie lekcji zwykłych, muzycznych, ćwiczenia z rytmiki, piosenka do wkucia (tak pani przemyca im interwały), przynajmniej godzina grania na skrzypcach i jeszcze dobrze byłoby się przez chwilę pobawić. A matka skrzypcowa nad tym czuwa, czasem pomaga, czasem sztorcuje, czasem sama się uczy (interwałów też, jak również chwytu smyczka, poprawnego stawiania palców na strunach, gamy D - dur, robienia kółeczek kolanami, kaligrafowania (oj, teraz inne są wytyczne ;)), angielskiego, który dotąd w żadnej szkole się nie zmieścił. Ale najtrudniejsze jest zmotywowanie zmęczonej Zosi do pracy tak, żeby te skrzypce nie były narzędziem tortur. Na razie się udaje. Po kilku, krótkich na szczęście, kryzysach nadal darzy swój instrument miłością słodką i pierwszą. Dzisiaj, po ponad godzinnych zmaganiach na najtrudniejszej podobno strunie E, wyśpiewała taki oto hymn:

dla skrzypka każde ważne słowo jest,
dla skrzypka ważne piękne słowo jest,
dla skrzypka ważna muzyka jest,
ach, muzyko, przytul się!
ach muzyko przytul mnie!
bo ja muzykę kocham
i dla mnie muzyka najważniejsza jest!

 Zosia gra na skrzypcach wypożyczonych ze szkoły. Są one w takim pięknym staroświeckim, twardym futerale. Nawet myśleliśmy, żeby kupić nowe, ale ponieważ to ćwiartki i Zosia z nich prędko wyrośnie to poprzestaliśmy na tych. Kilka dni temu po lekcji w szkole chowałam je i w kąciku zauważyłam wciśniętą kartkę.



Wydłubałam ją i....


"Drogi czytelniku!!! Grałam na tych skrzypcach długo. Skrzypce to mój przyjaciel. Chciałabym aby też twój. 21 czerwiec 2009 :)"
Czary mary, przekraczamy czas, przemierzamy kosmos, dzieją się cudowne rzeczy!!! Kto powiedział, że szkoła muzyczna jest ciężka? :)))

środa, 2 listopada 2011

jak odnowić krzesło czyli instrukcja krok po kroku jak sparaliżować ruch w mieszkaniu...

Oto obiecany tutorial. Polecam samodzielne odnawianie mebli, bo... wiadomo przecież :) Naprawdę z nieciekawego gratka można zrobić cudeńko i na dodatek nikt więcej takiego nie będzie miał! Żadna serialowa ikea ;) (oczywiście nic nie mam do mebli z ikei, sama mam ich kilka w domu, ale grunt to nie zrobić z domu sklepu meblowego). Razem z krzesłem robiłam jednocześnie dwie szafki, takie kontenerko-komody pod biurko przywleczone ze śmietnika. Wyszły... BOSKO!!! A w pierwotnym zamiarze miały stać na balkonie... Jeden zagarnęła Zofka, drugi stoi w naszym wszechfunkcyjnym pokoju i skrywa moje osobiste skarby. Pokażę zdjęcia, tylko jeszcze muszę zrobić uchwyty do szuflad. Tak jest dziś ale zanim dziś to przez dobre cztery miesiące przeganiałam te trzy meble po mieszkaniu. Może ma ktoś jakąś drobną piwnicę do wynajęcia? Nie, piwnica nie wchodzi w grę z moją klaustrofobią ;)
A teraz miłego czytania i jeszcze milszego działania :)


Na początku krzesło wyglądało tak:

Niestety nie mam lepszego zdjęcia, trudno powiedzieć dlaczego nie wpadłam na to, żeby je dobrze sfotografować przed rozpoczęciem prac.
 
1.      1. Kąpiel
Najpierw wyczyściłam krzesło na mokro z płynem do mycia naczyń, żeby odtłuścić. Po myciu się suszyło. Potem papier ścierny (najlepiej kupić taki do drewna o grubości około 150) – nie trzeba szorować bardzo dokładnie, raczej chodzi o to, żeby zmatowić, wyrównać niektóre głębsze zadziory i jednocześnie pozbawić gładkości po poprzednim lakierze (jeśli jeszcze jakaś była). Dzięki tym zabiegom farba lepiej się „przyczepia” do podłoża. Po przetarciu papierem odkurzyłam przy okazji odkurzania mieszkania, potem wytarłam wilgotną szmatką, żeby się pozbyć wszelkich pyłów. Tutaj dość ważna uwaga: jeśli chce się TROCHĘ ograniczyć przylepianie drobinek pyłków w czasie malowania czy lakierowania warto przed tymi pracami odkurzyć pomieszczenie i mebel :)


            2. Farba podkładowa

Pomalowałam krzesło jasną farbą akrylową, która już mi się kończyła, żeby rozjaśnić krzesło – było ciemnowiśniowe, a chciałam pomalować na jaśniejsze kolory. Gdyby nie było tak ciemne – nie używałabym rozjaśnienia, zresztą można też po prostu położyć więcej warstw farby właściwej, ja po prostu zaoszczędziłam dzięki starym zapasom.


 
Do malowania używałam wałka najmniejszego, jaki mogłam kupić. Właściwie wszystkie produkty, których używałam były akrylowe, lub rozpuszczane w wodzie więc tym jednym wałkiem zrobiłam bardzo dużo, trzeba tylko pilnować, żeby po każdym etapie dokładnie umyć (wodą z mydłem) wałek, zanim zdąży wyschnąć.










     3. Malowanie
Jak wyżej: wałkiem i farbą akrylową. Odkryłam, że do mebli jest świetna farba, różne kolory do wyboru. Daje ona delikatny połysk (choć jest matowa), co ważniejsze dobrze kryje, wygodnie się nakłada i pachnie. Ogromną zaletą jest również cena, coś ponad 20 złotych za puszkę 500 ml. (chyba :)), która jest może niezbyt wielka, ale bardzo wydajna. Dla porównania – dotąd używałam farb z empiku, 100 ml. Kosztuje też 20 złotych, a na meble nakłada się gorzej, gorzej też wygląda. 

  
Położyłam dwie warstwy. Najpierw czerwona, ale to była ta empikowa, potem ten beż:











UWAGA! Przy malowaniu farbami, lakierem, trzeba bardzo dokładnie przestrzegać zaleceń producenta co do czasu schnięcia – nie sugerować się suchością dotykową tylko jeśli piszą, że następna warstwa po czterech, czy dwunastu godzinach, to tak należy zrobić. Tak samo z lakierem, klejem itp. Jeśli się nie będzie przestrzegać tych czasów na zawsze pozostanie nieprzyjemny efekt lepkości.
  

     4. Trochę szaleństwa

Właściwie na tej farbie można by poprzestać. Jednak ponieważ dziecko zobaczywszy stwierdziło: „o, mamo, zrobiłaś mi polską flagę” postanowiłam dorzucić nieco złotego. Nakrapiałam cieniutkim pędzlem, trochę gąbką:











A potem serwetki. Miałam ładne serwetki z obłędnym wzorem roślinnym, pomyślałam, że do mojej Panienki będzie pasować. Jakoś mi się to kojarzyło z tajemniczym ogrodem.  


 
Jak się dekupażuje nie będę w szczegółach pisać, instrukcji w necie jest tysiące, a to druga rozległa działka. Ale jeśli będą pytania to chętnie powiem. W każdym razie po przyklejeniu serwetek, kiedy one już wyschną zupełnie, zaczynamy nakładać kolejne warstwy lakieru we wskazanych odstępach czasowych. Dotąd przetestowałam różne lakiery i stwierdzam, że ten jest najlepszy i zdecydowanie wychodzi najtaniej jeśli chodzi o produkty „z górnej półki”. Lakier nakładałam tym samym wałkiem co farby. Ważne, żeby przed lakierowaniem dokładnie wymieszać zawartość puszki, bo na dnie jest efekt matowy.


 
Ten numer na puszce „20” oznacza, że to lakier matowy. „50” to półpołysk, „70” to błyszczący jak lustro.
Starałam się nakładać kolejne warstwy co 12 godzin. Na dodatek piszą (i tego się trzymałam), żeby nie lakierować kiedy jest duża wilgotność powietrza, czyli np. w deszczowe dni lipca 2011 ;) To wszystko jest bardzo ważne i piszę o tym, bo kiedyś mnie uczono, że wystarczy dotknąć i jak jest „suche” to można nakładać następną warstwę. A potem okazało się, że mam kilka lepkich zdekupażowanych przedmiotów. Myślę, że mebel bez dekupażu, pomalowany wcześniej farbą dekoral, lakierowałabym 2 razy, ponieważ jednak musiałam wyrównać powierzchnię deku - nałożyłam warstw 10!
       
5. Przed dwoma ostatnimi warstwami przetarłam papierem ściernym bardzo drobnym numer bardzo wysoki, miałam 240 ale mógłby być też powyżej 300:


Po przetarciu znów odkurzanie i bardzo dokładne zmycie wilgotną szmatką pyłu (oj, sporo go było). Później drobne ozdobniki złotą farbą raz jeszcze (takie charakterystyczne wypukłe kropki nakładane cienkim pędzlem zakończonym w szpic jak do akwareli).



 Kiedy wyschła złota farba położyłam ostatnie 2 warstwy lakieru i gotowe. Gdybym lakierowała bez deku to ścieranie zastosowałabym między 1 a 2 warstwą lakieru (czyli ostatnią).
Uwaga! Po zakończeniu prac należy odczekać kilka dni zanim zacznie się używać sprzętów, bo lakier uzyskuje szczyt twardości w ciągu kilku dni właśnie.

 6. Siedzisko
Po zabawach malarsko – dekupażowych pozostało mi odnowienie siedziska. Jak już pisałam – poprzednie odarłam niemal ze wszystkiego. Niestety nie mam zdjęć – już tak bardzo chciałam skończyć, że nawet o tym nie pomyślałam. Mogę tylko opisać. Pozostała drewniana rama i mocne, nienaruszone praktycznie sprężyny. Latem to wszystko wyszorowałam, wysuszyłam na słońcu i owinęłam płótnem, które później zszyłam, ręcznie oczywiście. Na wierzch położyłam gąbkę tapicerską o grubości 5 cm. Wcześniej gąbkę owinęłam równo bawełną, którą również zszyłam. Gąbkę przymocowałam do ramy siedziska zszywaczem tapicerskim. Ostatnia warstwa to te różowo-biało-czerwone paski, płótno jak na leżaki – całkiem spory kawał (wystarczyłoby pewnie jeszcze na kilka krzeseł) kupiłam za całą złotówkę :))) Wycięłam ile trzeba i przymocowałam od spodu ramy zszywaczem. I gotowe.



Dla mnie najtrudniejsze w tych działaniach były braki lokalowe, tzn. w mieszkaniu jest trochę trudne przeprowadzanie tygodniami prac na urządzeniach dużych. Mówiąc wprost - w salonie miałam niezłą graciarnię. Czasem przenosiłam ją do sypialni…  Dlatego jeśli ma się pomieszczenie typu pracownia – nie ma problemu. To wszystko nie jest bardzo trudne, wystarczy trochę cierpliwości. No, może trochę więcej ;)
Powodzenia :)





PS Zdaję sobie sprawę, że nie są to profesjonalne porady, tego wszystkiego uczyłam  się albo z internetu, albo na kilku zajęciach warsztatowych z deku w przedszkolu Zosi, albo… główkowałam, nocami wymyślałam jak rozwiązać kwestie techniczne. Najtrudniej, przyznam, było mi wymyślić sposób na siedzisko – tak aby było mocne, trwałe, wygodne… Zobaczymy. Po tygodniu używania wydaje się ok, ale tydzień dla krzesła to zaledwie chwila. Choć jak spojrzy się na to z drugiej strony, czyli KTO używa, to może nawet jeden dzień jest jak miesiąc? Ot, względność czasu.