pieskimarleski@gmail.com

czwartek, 29 grudnia 2011

Święta Bożego Narodzenia wciąż są, bo...

...tak jak Wielkanoc, mają też swoją oktawę. To tak jakby dzień Bożego Narodzenia rozciągnął się i trwał osiem dni. A na początek Wigilia i chociaż wiele straciła ze swej pierwotnej duchowości, chociaż inaczej ją przeżywamy - wciąż jest potrzebna, bo potrzebne jest świętowanie. Jakie świętowanie? Zobaczyłam to w Zofce rozpakowującej kolejny prezent. I tu chciałoby mi się zacytować moją Bratanicę, która lat temu dziewięć w reportażu o Wigilii mówi: "to nie były jakieś wielkie prezenty, ale były takie jedyne i takie najlepsze". Zośka cieszyła się całym swoim prawie ośmioletnim jestestwem. Skakała, śmiała się, oczy jej świeciły i wołała: "kto mi przyniósł taki prezent tego wycałuję sto razy!" (to o paczce puzzli), "jakie piękne, jakie cudowne, kreeedkiii!!! Moje wymarzone kredki! I ołówek mój, którego tak pragnęłam! Kto mi to przyniósł tego będę cały czas całować! Mamo, przyznaj się to Ty?". Nie było zabawek, słodyczy oprócz jednej czekolady, ale była radość, która trwa do dziś. Nie tylko z powodu prezentów. Bo później przyszło dużo ludzi i śpiewali kolędy, bo mogła zagrać parę kolęd na skrzypcach i dobrze jej wyszło, bo był wyczekany barszcz z uszkami i pierogi... Bo było tyle ukochanych osób, a przecież nieczęsto ich spotyka. Nawet jak jakieś nieporozumienia się trafiły to nie miało to żadnego znaczenia. W to Boże Narodzenie zobaczyłam jak rodzi się niepohamowana radość i spokój. Bo wszyscy wreszcie mieli czas. I to było najlepsze.
Jest oktawa, ale wróciły obowiązki. Nie da się przenieść tamtych odczuć, ale można je w sobie zachować, czasem zamknąć oczy i... znów pachnie barszczem wigilijnym na białym obrusie. I znów jesteśmy cudnie odświętni, dobrzy, spokojni, łagodni. I ta oktawa trwa w nieskończoność. Raz Urodzony daje nam moc na zawsze.
Zosia wie, że prezenty pod choinką robią ludzie. Rok temu uświadomiła ją koleżanka w przedszkolu. Opowiedziałam jej wtedy legendę o Świętym Mikołaju. Wie, że ludzie robią sobie prezenty, żeby go naśladować, żeby sprawiając sobie radość okazać miłość. Oglądała piórnik, kredki, a ja się z nią droczyłam trochę, że nic o tym nie wiem. W końcu  powiedziała: "mamo, przecież wiem, że to ty zrobiłaś, ja to poznaję! Przyznaj się!". Przyznałam się, ja zrobiłam piórnik, tato kupił kredki. Usiadła między nami. "To najlepszy prezent jaki mogłam dostać. Dzięki". I już wiem, że niczego dobrego jej nie zabrakło z tego powodu, że przestała wierzyć w Mikołaja, Gwiazdki, czy Aniołka. Bo zyskała wiarę w to, że największe czary leżą w mocy ludzkiej, choć od człowieka nie pochodzą.


Na zewnątrz oczywiście jest serwetka z dodatkiem kropek zrobionych złotą farbą. W środku prasowany filc, żeby kredkom było miękko :) Pod spodem jest podpis, bo jak słusznie przewidywałam - Zosia ma zamiar nosić ten piórnik do szkoły.







Bożego Narodzenia, które trwa cały rok życzę Wszystkim, którzy tu zaglądają - Tym, którzy zaglądają całkiem celowo i Tym, którzy wpadają przypadkiem :)))






wtorek, 20 grudnia 2011

ślimaki filcowe do uszu ;)

Wydawało mi się, że zrobienie takich kolczyków


jest dziecinnie proste. Dobrze, że nie zaproponowałam zrobienia ich Zofce. Usiadłam wieczorem i wymyśliłam sobie, że nie będą klejone tylko szyte. I takie są. Ale nagimnastykować się musiałam nieźle - zwoje jak to zwoje - wciąż się rozwijały. Nitka jedwabna też nieco niesforna - ślizgała się i uciekała spod palców jak żywa. Ale udało się. I jestem dumna :)


Zanim je oddałam zawiesiłam na uszach. I jakież było moje zdumienie, bo odkryłam, że są lekkie jak piórko! Właściwie dokładnie tego należało się spodziewać, a jednak była to dla mnie niespodzianka.


Chyba muszę dla siebie takie zrobić. No i Ktoś jeszcze chciał :)


A teraz idę zagnieść kruche ciasto na niebiańską pyszność z orzechami, jabłkami i czekoladą.
Już pojutrze wyjeżdżamy :) ŚWIĘTA, HURRA!!!

wtorek, 6 grudnia 2011

papier, tkanina i czas - właśnie wpadł święty Mikołaj :)))

Dochodzi druga. Słyszę jak chrapią. Nie chce mi się spać, chociaż jestem okrutnie zmęczona. Właśnie skończyłam... Tu zawahałam się nad czasownikiem. Powinno być "szyć", czy może raczej "edytować", "wydawać", "produkować"? Taki mój plan - pomysł sprzed lat. I udało się. Kilka dni temu był egzemplarz testowy - notes:




A teraz powstał mój pierwszy


kalendarz.
No i było to bardzo ekscytujące zajęcie, tak jak tylko potrafi być coś, czego próbuje się po praz pierwszy (czy rzeczywiście mam adhd?). Do tego zadania wykorzystałam Zosię - napisała mi cyfry a poza tym zeskanowałam jej rozmaite obrazki, niektóre naprawdę bardzo stare.






Kalendarz otwiera część notesowa, a w środku tej części umieściłam fragment książki, którą Młoda napisała w maju.


Wierzch jest z wełny, środek z bawełny a między tymi warstwami trochę ociepliny, żeby w przyszłym roku nie było zbyt zimno ;) pasek tak na opak zawijany, mam nadzieję, że to widać na zdjęciach.




I to by było na tyle wydziwiania. Miałam jeszcze parę pomysłów ale brakło mi czasu i pewnie tak miało być. Będę chyba jeszcze udoskonalać ten projekt, bo bardzo mi się podoba. A teraz lecę podrzucić ten drobiazg Chrapaczowi największemu (nie tylko ze względu na masę ciała, raczej chodzi o moc pomruków i warknięć)  w naszym domu ;)
Wszystkim życzę cudownych prezentów - drobnych "odsercowych" :)