ale nie martwi mnie to zbytnio, bo akurat TO kręcenie ma same walory:
usprawnia paluszki
ćwiczy precyzję
i koncentrację.
A do całej tej pracy potrzebne są jedynie kolorowe paski z papieru, Zosi ulubione mają szerokość 3 milimetrów:
Kiedy już się tak ukręci trochę tych ślimaczków można zacząć układać rozmaite wzory i tutaj jest miejsce dla wyobraźni. Ponieważ staram się nie ingerować w działania Młodej - poznaję wzory już gotowe, czasami "w pół drogi".
Czasami nietypowo - na stół. Jako ozdoba proszonej herbatki, bo przecież 5 na zegarze.
Teraz to się nazywa quilling. Niesamowite, że coś, co uprawiałam kiedyś, dawno temu, jeszcze w czasie studenckich przeciągów w portfelu, teraz ma nazwę i to tak poważnie - obco - brzmiącą. A przecież to była najprostsza metoda zrobienia cudeniek ze ścinków.
Wiem, że niektórzy dziś robią zawijki przestrzenne wielokrotnie, komponują obrazy zapierające dech w piersiach, ale i tak wciąż najbardziej podobają mi się stare moje kartki z prostymi różami, które wyrosły z papieru drukowanego, czyli twardego z oszczędną kolorystyką i kompozycją. Róż, które można było spleść i przykleić na kartce bez specjalnych narzędzi do zawijania, szablonów do modelowania, chwytaczków i innych ułatwiaczy nie można porównać z niczym.
Królują tak samo, jak pierwsza w sezonie szczawiowa, a jedliśmy ją dzisiaj :)))