Przez długi czas nie miałam przekonania do Walentynek. Nie bardzo wiedziałam co zrobić z tym nowym świętem.
Kilka lat temu przekonał mnie nauczyciel Zośki w przedszkolu, który sam szukając uzasadnienia powiedział: "co złego jest w tym, że ludzie mówią sobie miłe słowa?".
Od tamtej pory przygotowujemy z Zosią walentynki. Nie kupujemy, raczej same coś robimy.
Wczoraj byłyśmy w Muzeum Etnograficznym na warsztatach malowania
walentynek w postaci kafli holenderskich. I dzieci i dorośli mogli.
Wcale to nie jest łatwa sztuka, coś jak malowanie na szkle. Pędzel
ślizga się jak na lodowisku.
Zośka zrobiła uroczą kaflę z motywem typowo walentynkowym.

Na mojej kafli zdecydowanie pomieszały się wątki wschodnie z holenderskimi.