pieskimarleski@gmail.com

piątek, 29 lipca 2011

co dzieje się w sypialni?

No wreszcie jakiś temat na ostro. A raczej z mocą. Bo co się dzieje w naszej sypialni? Nocą syczy. A właściwie syczało. Obudzona tym "sssssssssssss............" nie miałam pojęcia co się działo. W końcu odkryłam - to wiśnie, do których wlałam za mało alkoholu. Zamierzały eksplodować ze słoja. Wypuściłam im powietrze a rano wsiadłam na rower i pojechałam po napój znany i niezwykle wyszukany pt. "spirytus rektyfikowany". Przestały syczeć.
Gdy rano otwieram oczy mam niezły widok. Wiśnie w towarzystwie innych pojemników typu "twist" naświetlają się w naszej sypialni. To znaczy naświetlają się w ciągu dnia, kiedy jest słońce, a słońca w tym pokoju sporo, bo okno wygląda na południe (ach, już wiem dlaczego po nocach śni mi się Grecja ;)). Większa część parapetu zajęta.


Od lewej: mirabelki, wiśnie z brandy i wódką, morele, wiśnie normalne czyli spirytus i wódka, truskawki:
I tak będzie jeszcze długo, plan jest taki - lada dzień dorzucę cytrynę do truskawek i trochę zmniejszę ich moc, bo są na samym spirytusie. Do końca sierpnia stoi reszta. We wrześniu maliny. Oj, trzeba ich dużo, bo mam wielkich fanów nalewki malinowej, nie mówiąc o tym, że sama ją uwielbiam. Aronie - zeszłoroczne najpierw smakowały tak sobie, zwyczajnie, ale miesiąc temu przelewałam w prezencie do małej buteleczki i spróbowałam... zupełnie inny smak! Jaki aromat! Taki szlachetny, oryginalny... super :))) Po aroniach śliwki, ale to już naprawdę na koniec sezonu. I być może w międzyczasie, z Grecji znów przywieziemy pomarańcze więc będzie ta boska pomarańczówka pachnąca południem, ale ona na szczęście stoi tylko dziesięć dni.
Niektórzy (między innymi moja Mama) śmieją się, że przeze mnie upadnie przemysł monopolowy i że może powinni na mnie nałożyć akcyzę. No cóż... zapraszam ;) Nie potrafię się powstrzymać, przygotowywanie tych cudów jest jak czarowanie. Jeden z najciekawszych filmów jakie widziałam - owoc na straganie, owoc w wózeczku na zakupy, myty, umyty jeszcze wilgotny, odpestkowany,



(zresztą sam widok takiej ilości pestek jest niezwykle malarski), owoc przykryty cukrem jak pierzynką pierwszego śniegu




(zawsze zaczynam nalewki od cukru - to za radą znanej mi Mistrzyni nalewkowej - Lucyny, która robi te napitki od kilkudziesięciu lat więc chyba wie :), owoc który po kilkunastu godzinach oddał sok i właściwie nie trzeba odwiedzać galerii.



A po kilkunastu dniach już zupełnie inny!



Chciałabym zrobić dereniówkę (najcudniejszy kolor nalewki jaki widziałam, malarze z Tanzanii nie powstydziliby się) i taki cud z brzoskwini, który piłam zimą u znajomych, ale nie wiem jak z przepisem, to znaczy mogę coś wymyślić, zresztą zwykle wymyślam własne przepisy, ale chciałabym bardzo trafić w tamten smak i konsystencję zupełnie nie klarowną.
Wariactwo! - krzyknęłaby moja Mama :) Ale smakują Jej te wariactwa ;) Zresztą chyba fajnie jest dostać buteleczkę pod choinkę - kawałek lata, wiatru, słońca, deszczu (wiem, o deszczu trudno dziś słuchać). Zapachy i kolory jak z lasu, ogrodu, sadu. Kiedy ciemno robi się tuż po obiedzie i zadymka za oknem, nic tak nie rozgrzewa jak kieliszek maleńki tego słodkiego, aromatycznego napoju.
Zapomniałabym!!!!!!! Przecież robię też pigwówkę!!! W tym roku też zrobię, choćbym miała zrezygnować z innych owoców. Pigwówka to dopiero smak. Niepodobny do żadnego innego. Do żadnego. No i przepis mam od Lucyny :)

Sami widzicie - spełniam się w tej produkcji, czuję się jak alchemik.
I to się właśnie dzieje w naszej sypialni ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz