pieskimarleski@gmail.com

środa, 30 stycznia 2013

brak energii??????



- no to na brak energii proszę wielki błękit i słońce:


Mam sporo takich zdjęć. Właściwie w tych widokach nie ma nic nadzwyczajnego, dopóki nie zobaczy się tego na własne oczy. A później zdjęcia przypominają, są materialnym dowodem na coś tak nieprawdopodobnie pięknego i spokojnego. Mogę je oglądać w kółko.
A teraz powiem o co chodzi: otóż Kreta jest, by tak rzec, długą wyspą. Wzdłuż tej długiej ziemi na środku mórz rozciągają się góry. Wysokie. Bardzo wysokie. Żeby przemieścić się z północnej (bardziej "cywilizowanej" - w pojęciu zachodnim - części) na południową (mniej turystyczną, przynajmniej pod względem masowym, za to bardziej gościnną i przyjazną, a momentami dziką) trzeba te góry pokonać. Pieszo - tak, są wąwozy. W powietrzu - tak, potrafią ptaki. Drogą asfaltową, czasem szutrową - tak, najczęściej ludziom się tak zdarza. Drogi są, a raczej bywają. Nie są to łatwe szlaki, kręte niezwykle, ale droga, którą my jechaliśmy pierwszy raz do naszego ulubionego miejsca, jest naprawdę przyzwoita. Choć i tak momentami serce podchodzi do gardła - nie wiem czy z powodu nadmiernego zakręcenia błędnika, czy też lęku, że na kolejnym zakręcie nasz przepakowany samochód nie da rady.
Później jeszcze kilka razy przemierzaliśmy te serpentyny i najbardziej lubię właśnie ten magiczny moment - kiedy jest się na takiej wysokości, że widać południowe morze, które zlewa się dosłownie z niebem. Nie ma granicy, nie istnieje horyzont. Żadna linia nie opasuje naszego marnego świata. Zawsze czuję w środku coś takiego jakbym miała się też rozmyć w tym błękicie. Jesteśmy tak wysoko, że nie widać żadnych osad ludzkich, ludzkich znaków, asfaltowa wstęga wijąca się w dół wydaje się zupełnie irracjonalna, przecież tutaj nawet ptaków nie widać, tylko gdzieś nad wąwozem obok orły zataczają koła.
I ten brak linii, brak różnicy między wodą a powietrzem. Właściwie tylko zbocze i woda......


To droga z Chani na południe, do mojego raju pachnącego rozmarynem, do Frangokastello. I kiedy już się "spadnie" z tych gór - widok zwyczajnych domów przynosi wielką radość i spokój.




A w Preveli oprócz niebieskości jeszcze był kamień rozgrzany nieziemsko, termometr w samochodzie wyświetlał 38, w cieniu drzewa trzeszczały chrząszcze. Temperatura powodowała zwolnienie wszystkich ruchów, czułam się jak bohaterka filmu pokazywanego w zwolnionym tempie. Po prostu nie dało się inaczej. I było to tak przyjemne!!!




I jeszcze jedno miejsce na południu. Sfakia. Kawałek w góry, w kierunku drewnianego mostu w Aradena. Piekarnia, sklep, Piekarz...


Piekarz najpierw poczęstował nas bułką pieczoną z różnymi słodkimi przyprawami, ziarnami, sezamem, cynamonem i ziołami. Dałabym się pokroić za przepis na taką bułeczkę. Do tego dał nam miód!!! Jaki miód!!! Powiedział, że to jego własny miód, to znaczy ule. Boski. Później placki jak naleśniki z serem, ale słonym. Przyniósł jeszcze trochę miodu, pokazał, że trzeba polać naleśniki. Poszedł doglądnąć swojej pracy piekarza. Później wyciągnął z lodówki bimber i nas nim częstował. W tym wściekłym upale taka mocna wódka, chyba zwariował! Na szczęście udało nam się obronić i pozostać przy jednym kieliszku. Namawiał nas, żebyśmy się przeprowadzili z Polski do nich. Bo w okolicy są Polacy, ściśle Polki i jest fajnie ;) Przecież dziecko może się uczyć u nich. A zima jaka? On właściwie cały rok w krótkim rękawku! No, czasem jak wstaje rankiem, to coś zarzuci na siebie.
Powiedział, że u nich kryzysu nie ma. Jego rodzina na tym miejscu już 800 lat żyje. I wciąż robią to samo. On ma piekarnię, 300 - osobowe stado kóz, ule i tylko żony mu brakuje. Cóż, jak tam byliśmy to już byłam zajęta, a Goga broniła się miłością do pracy...
Aha, pan Piekarz - okazało się - fan piłki nożnej, jak usłyszał, że jesteśmy z Polski, zakrzyknął: "Wisła Kraków!".



Kupiliśmy u niego miód. Ogromny, cudny bochen. Dorzucił nam trzy bułki słodkie (wielkości połowy bagietki). Zapłaciliśmy jedynie za  naleśniki. Nie chciał nas wypuścić.


Koniec tego pisania. A właściwie koniec to będzie taki:
niewielki taras zawieszony na urwiskiem i dalej woda.
Znów woda.
Bez horyzontu.



Chciałabym rzec po niejakim poecie: "i to jest życie. i innego nie ma".
Ale przecież to nie jest prawda.
Raczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz