i może nie będę dodawać, że jutro śnieg, chłód, mróz... Dzisiaj w naszym lesie jeszcze liściowo, miejscami zielono, choć zdecydowanie zwycięża złoto przetykane miedzią i rdzą. Brzozy świecą białą korą w słońcu, jawory wyciągają nagie ramiona w błękit, dęby czerwone już bardziej czerwone być nie mogą, dom ptasi wygląda jak opuszczony.

Sikorka pomaszerowała brzegiem donicy do pelargonii i na coś polowała w jej kwiatkach! Czyżby jakaś kuzynka kolibra, która gustuje w nektarze? Później chciała wlecieć do domu, zbliżyła się na niebezpieczną odległość do uchylonego okna, w ciszy niedzielnego południa wyraźnie usłyszałam furkot jej skrzydełek, zobaczyłam jak wachlarze piórek w zawrotnym tempie otwierają się i zamykają a ona zastygła na ten moment w powietrzu nie wiedząc czy jest mile widziana. Przypomniałam sobie, jak to w czasie i miejscu przeszłym jaskółka wpadła do mieszkania i jak bardzo nie mogła dać sobie rady spłoszona, wystraszona, zaczęła rozbijać się o meble, próbowała się schować...
Na to wspomnienie szybko zamknęłam okno i sikora odleciała. Zrobiło mi się żal. Głupio. Jakbym przed gościem zatrzasnęła drzwi. I wtedy przypomniała mi się opowieść Whartona - do ich domu wleciał mały ptaszek, w czas jakiś po śmierci ich córki i wnuków, i tak silne mieli przekonanie, że to znak od niej właśnie...
Czy nie przegapiłam przypadkiem jakiejś ważnej wizyty?
Ciągle słyszę furkot skrzydeł.
Chyba nie przegapiłam.
Właściwie to chciałam jeszcze pochwalić się takim różem:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz