pieskimarleski@gmail.com

sobota, 12 października 2013

 

Chyba żadne konfitury nie zachwycają mnie tak jak powidła śliwkowe, tylko pomarańcze mogą z nimi konkurować. Myślę, że mogę zdradzić mój sekret na powidła.

Najpierw źródło:

to nie jest obojętne z jakich śliwek robię przetwory, najlepsze śliwki kupuję u pana Sławka na Włościańskiej. "Powidłowe" - to zwykłe węgierki korzeniówki, maksymalnie dojrzałe, ostatnie perełki sezonu, pomarszczone i niezbyt urodziwe. Z siwym nalotem i pestką, która sama wyskakuje przy lekkim naciśnięciu owoców. Nieziemsko słodkie - ostatnio pan Sławek żartował, że podsypuje drzewka białym cukrem. Po zjedzeniu kilku aż piecze gardło od słodyczy.


 
Krótko myję, pestkuję, staram się nie zjeść zbyt dużo w tym czasie... Stawiam na małym "ogniu" (w cudzysłowie, bo mam płytę indukcyjną czyli bez ognia, a jedynie poziom 4). Nie dodaję wody, nie przykrywam, czekam aż zacznie bulgotać. Bulgocze tak kwadrans, w między czasie jedynie lekko bujam całym garem, żeby poruszyć zawartość, wyłączam, przykrywam czystą ściereczką, wystawiam na balkon i zabawę taką powtarzam przez trzy lub cztery dni. Najlepiej dwa razy dziennie.

WAŻNE: na tym etapie NIE MIESZAM. W ogóle nie używam żadnych łopatek, łyżek itp. tylko czasami bujam. Dopóki nie włożę żadnego narzędzia nie ma obaw, żeby coś się przypaliło. Dopiero po czterech dniach dosypuję troszkę cukru (stara Książka Kucharska podaje: 20 dkg cukru na 1 kg owoców, ja daję duużo mniej, tak raczej ok. 30 dkg na cały gar, w którym jest 5 kg) i wtedy zaczynam mieszać drewnianą łyżką. Dzień lub dwa z cukrem, później wrzącą konfiturę do wyparzonych słoików, do góry nogami, pod kocyk i gotowe!!!
Wygląda to tak, że z pięciu kilogramów wychodzi około 2.5 litra gotowych powideł. Najpierw zrobiłam z pięciu. Potem z dziesięciu (w dwóch garach). Teraz zostało mi pięć - czekają na mycie i decyzję - może część poświęcę na eksperyment zwany śliwowicą? Jeszcze nie wiem. Może tak, trochę mniej zachodu z przekładaniem do słoiczków. No i nalewka ze śliwek ma smaczek...










Co z pestkami? Nowe narzędzie do liczenia setnego i dziesiętnego. Mam też wobec nich pewien plan, ale czas pokaże.



No i tym razem haniebnie przypaliłam dwa gary. Duże. W tym jeden ulubiony. Obydwa z grubym dnem. A wszystko przez to, że próbowałam sfotografować fragment starej książki kucharskiej. Na dodatek był wieczór. Włączyłam powidła ładnie już rozgotowane, dosypałam cukru i... zapomniałam, że dosypałam cukru! Po paru ładnych minutach poczułam słodki zapach...........................
Rzuciłam się na pomoc, na szczęście mam jeden ogromny emaliowany gar, kupiony przed laty w celach ślubnych (popisowe danie ślubne - bigos dla gości dnia 22 grudnia ;), szybko przelałam zawartość obu moich drogocennych naczyń i ech! Płakać się chciało! Na obydwu twarda warstwa, brrrrrrr!!!!!!!



Następnego dnia walczyłam z nimi, soda nie pomogła, sól też nie, w końcu gdzieś przeczytałam, że trzeba zagotować w maleńkiej ilości wody kostkę do zmywarki.
I UDAŁO SIĘ :)))))))))) Wszystko odeszło! Warsztat kuchenny uratowany :)))






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz